Przehyba
Niedziela, 14 listopada 2010
· Komentarze(11)
Ten wyjazd planowaliśmy już prawie miesiąc! Myślałem, że nie dojdzie do jego realizacji w tym roku, a jednak doszło!
No to co - Ruszamy??
Wstałem o 6:00, tego to już dawno nie było, Ja wstający w wolny dzień tak wcześnie!! :D Zjadłem spagethi i ruszam po Marcina z wiarą, że pod McDonaldem czeka Jasiek, jednak nic z tego.
U Marcina jestem 6:55. Witamy się, sprawdzamy czy wszystko mamy i ruszamy. ;)
Jest dość zimno. Musiałem ubrać rękawiczki, bo dłonie marzły. Po kilku minutach wychodzi słońce i robi się "upał". W Świątnikach pokazały nam się Tatry. Widok zabójczy.
Potem przejechaliśmy do Dobczyc i kierowaliśmy się na Raciechowice. Humor nam dopisywał. Gorsze było, to że w pogodzie zapowiadali brak wiatru, a tu halny o.o
Jechało się przyjemnie, pomimo tego cholernego wiatru. Czołówka cały czas. Aż do Limanowej nie robiliśmy żadnej przerwy. Chcieliśmy nadrabiać czas, udało się. Przed 10 przybiliśmy do Limanowej. Zrobiliśmy sobie pierwszy odpoczynek i popas przy okazji.
Zjedliśmy po 2 drożdżówkach i ruszyliśmy dalej, niestety tutaj zgubiły mi się okulary ;(. Szukaliśmy ich przez dobre 10 minut, jednak się chyba komuś spodobały i sobie wziął. Przez to byłem nieco rozdrażniony i zły na samego siebie. Jechało mi się źle, ciągle zastanawialiśmy gdzie się mogły one podziać.
Odpuściłem, no nic trzeba jechać dalej. Na odcinku Siekierczyna - Gołkowice Marcin chciał podciągnąć średnią, ciągnął mocno, był lekki zjazd więc szło ładnie i szybko. Niestety mnie złapał kryzys, nieco odstawałem. Chciało mi się lulu. W Gołkowicach mi przeszło, skoczyłem po wodę i zaczęliśmy to co lubimy najbardziej.
Dobrze szło, jednak wypchane po brzegi kieszenie koszulki mi nie pomagały. W pewnym momencie trach ! Krzyczę STOOOOP, już wiedziałem co się stało. Patrząc do tyłu miałem jedynie nadzieję, że nie stało się to o czym myślałem! A jednak. Urwała się szprycha, no niestety ten splot jest tragiczny. Odkręciliśmy szprychę i podjeżdżaliśmy dalej.
Szło pięknie, właśnie tego oczekiwałem po tym podjeździe, w pewnym momencie skok i już wiedziałem, że jest 10%. :) Podjazd nie miał końca, a ze mnie się lało. Po niespełna 3 kwadransach byliśmy na górze. Skończył nam się asfalt o.o
Nieco ujechany :
Jakby nie mogli jeszcze podciągnąć tej drogi 300 metrów do samego schroniska...
Zaczęliśmy powoli zjeżdżać zatrzymując się czasem na zdjęcie. Było niebezpiecznie. Mokro, wąsko i dużo ludzi.
Krzesło Kingi.
Spore nachylenie
Po zakończonym zjeździe Marcin dokręcił mi szprychy, żeby nieco zmniejszyć bicie w tylnym kole i jechaliśmy dalej. Czas wracać!!
Przekraczamy Dunajec!
Do Limanowej tniemy bez żadnych postojów, jest dobry czas. Gęby nam się same śmiały w drodze powrotnej. Połowa Listopada, a My na Przehybie! :D
W Limanowej meldujemy się o 14:05. Tutaj zadzwoniłem do Janka, dowiedziałem się że ustawka o 9:30 też się odbyła, już wracał do domu. Zjadłem drożdżówkę i ruszyliśmy w stronę Piekiełka.
Marcin cały czas nadawał tempo, ja znowu trochę osłabłem, ale starałem się trzymać. Byłem nieco zmęczony, ale to przeszło po kilku chwilach. W Szczyrzycu jeszcze napełniłem bidon i zaczęliśmy ciąć w kierunku Dobczyc, podciągaliśmy średnią, wiatr w plecy i lekko w dół, więc z licznika nie schodziło 40.
Za Dobczycami czekały na nas ostatnie podjazdy, Marcin przy Dwusetnym(?) kilometrze złapał kryzys, trochę podciągałem do przodu. W Świątnikach na rondzie w dół i ostatni zjazd, znowu niebezpiecznie. Kilku kierowców w ogóle nie myślało. Reakcja ze strony Marcina była szybka i skuteczna :D. W Swoszowicach się rozstaliśmy.
Było naprawdę ekstra!!! Pokonanie takiego podjazdu i to jeszcze w połowie listopada! Szkoda tylko, że nikt więcej z nami się nie wybrał, ale niech żałują!! Przy okazji znowu pobiłem swój rekord, który wynosił wcześniej 200,22km!
Jeszcze raz : Było super :D Jestem bardzo zadowolony.
Aha, zapomniałbym : Mówimy Przehyba, a nie Przechyba!!!
Informacje o podjeździe
No to co - Ruszamy??
Wstałem o 6:00, tego to już dawno nie było, Ja wstający w wolny dzień tak wcześnie!! :D Zjadłem spagethi i ruszam po Marcina z wiarą, że pod McDonaldem czeka Jasiek, jednak nic z tego.
U Marcina jestem 6:55. Witamy się, sprawdzamy czy wszystko mamy i ruszamy. ;)
Jest dość zimno. Musiałem ubrać rękawiczki, bo dłonie marzły. Po kilku minutach wychodzi słońce i robi się "upał". W Świątnikach pokazały nam się Tatry. Widok zabójczy.
Potem przejechaliśmy do Dobczyc i kierowaliśmy się na Raciechowice. Humor nam dopisywał. Gorsze było, to że w pogodzie zapowiadali brak wiatru, a tu halny o.o
Jechało się przyjemnie, pomimo tego cholernego wiatru. Czołówka cały czas. Aż do Limanowej nie robiliśmy żadnej przerwy. Chcieliśmy nadrabiać czas, udało się. Przed 10 przybiliśmy do Limanowej. Zrobiliśmy sobie pierwszy odpoczynek i popas przy okazji.
Zjedliśmy po 2 drożdżówkach i ruszyliśmy dalej, niestety tutaj zgubiły mi się okulary ;(. Szukaliśmy ich przez dobre 10 minut, jednak się chyba komuś spodobały i sobie wziął. Przez to byłem nieco rozdrażniony i zły na samego siebie. Jechało mi się źle, ciągle zastanawialiśmy gdzie się mogły one podziać.
Odpuściłem, no nic trzeba jechać dalej. Na odcinku Siekierczyna - Gołkowice Marcin chciał podciągnąć średnią, ciągnął mocno, był lekki zjazd więc szło ładnie i szybko. Niestety mnie złapał kryzys, nieco odstawałem. Chciało mi się lulu. W Gołkowicach mi przeszło, skoczyłem po wodę i zaczęliśmy to co lubimy najbardziej.
Dobrze szło, jednak wypchane po brzegi kieszenie koszulki mi nie pomagały. W pewnym momencie trach ! Krzyczę STOOOOP, już wiedziałem co się stało. Patrząc do tyłu miałem jedynie nadzieję, że nie stało się to o czym myślałem! A jednak. Urwała się szprycha, no niestety ten splot jest tragiczny. Odkręciliśmy szprychę i podjeżdżaliśmy dalej.
Szło pięknie, właśnie tego oczekiwałem po tym podjeździe, w pewnym momencie skok i już wiedziałem, że jest 10%. :) Podjazd nie miał końca, a ze mnie się lało. Po niespełna 3 kwadransach byliśmy na górze. Skończył nam się asfalt o.o
Nieco ujechany :
Jakby nie mogli jeszcze podciągnąć tej drogi 300 metrów do samego schroniska...
Zaczęliśmy powoli zjeżdżać zatrzymując się czasem na zdjęcie. Było niebezpiecznie. Mokro, wąsko i dużo ludzi.
Krzesło Kingi.
Spore nachylenie
Po zakończonym zjeździe Marcin dokręcił mi szprychy, żeby nieco zmniejszyć bicie w tylnym kole i jechaliśmy dalej. Czas wracać!!
Przekraczamy Dunajec!
Do Limanowej tniemy bez żadnych postojów, jest dobry czas. Gęby nam się same śmiały w drodze powrotnej. Połowa Listopada, a My na Przehybie! :D
W Limanowej meldujemy się o 14:05. Tutaj zadzwoniłem do Janka, dowiedziałem się że ustawka o 9:30 też się odbyła, już wracał do domu. Zjadłem drożdżówkę i ruszyliśmy w stronę Piekiełka.
Marcin cały czas nadawał tempo, ja znowu trochę osłabłem, ale starałem się trzymać. Byłem nieco zmęczony, ale to przeszło po kilku chwilach. W Szczyrzycu jeszcze napełniłem bidon i zaczęliśmy ciąć w kierunku Dobczyc, podciągaliśmy średnią, wiatr w plecy i lekko w dół, więc z licznika nie schodziło 40.
Za Dobczycami czekały na nas ostatnie podjazdy, Marcin przy Dwusetnym(?) kilometrze złapał kryzys, trochę podciągałem do przodu. W Świątnikach na rondzie w dół i ostatni zjazd, znowu niebezpiecznie. Kilku kierowców w ogóle nie myślało. Reakcja ze strony Marcina była szybka i skuteczna :D. W Swoszowicach się rozstaliśmy.
Było naprawdę ekstra!!! Pokonanie takiego podjazdu i to jeszcze w połowie listopada! Szkoda tylko, że nikt więcej z nami się nie wybrał, ale niech żałują!! Przy okazji znowu pobiłem swój rekord, który wynosił wcześniej 200,22km!
Jeszcze raz : Było super :D Jestem bardzo zadowolony.
Aha, zapomniałbym : Mówimy Przehyba, a nie Przechyba!!!
Informacje o podjeździe