Przełęcz Ostra!
Niedziela, 31 października 2010
· Komentarze(3)
Kategoria 100-200km
Dzisiaj umówiłem się z Marcinem o 9:20 w Swoszowicach z zamiarem pokonania Przełęczy Ostrej pod Limanową.
Wstaję i szczerze czuję się średnio.. Wyruszam o 8:55, jedzie się źle nogi bolą.. W Swoszowicach przywitałem się z Marcinem, on też mówi że najlepiej się nie czuje.. Postanowiliśmy w Dobczycach zdecydować co dalej, czy jedziemy całą trasę czy skracamy..
Początkowo cierpieliśmy, podjazd pod Świątniki dłuuugi, słońce już było wysoko. Bolało, ale ja to lubię. Trochę się rozgrzałem, zanim dojechaliśmy do Dobczyc minęliśmy jeszcze kilka górek. Słońce było coraz wyżej, a ze mnie się lało.. W Dobczycach nawet nie pomyśleliśmy żeby wracać, krótka wizyta w sklepie i już byliśmy w drodze do Mszany, czas nas gonił, doszliśmy do wniosku, że powinniśmy się umówić godzinę wcześniej.
Wiało okropnie, halny mocny, ale na szczęście ciepły. Marcin mocno ciągnął, Ja nieco rzadziej się wychylałem na przód, ale starałem się nieco odciążyć mojego towarzysza ;). W drodze do Mszany pokonaliśmy Przełęcz Wierzbanowską (596m. n.p.m.). W Mszanie byliśmy ok. 11:40. Wiatr dudnił pięknie, i równie pięknie męczył. Kupiliśmy jakieś jedzenie i pojechaliśmy kierować się w stronę Kamienicy. Wiatr jakby nieco się zmienił i dał nam nieco odpocząć. W Lubomierzu pokonaliśmy przełęcz Przysłop Lubomierski(750 m.n.p.m.). Podjazd nieco zmęczył 3,5kilometra ostro pod górę dało się we znaki, jednak już byłem rozkręcony i mogłem wiele. Potem już zjazdami do Kamienicy. Tam zrobiliśmy sobie przerwę przed samym podjazdem. Pojedzeni i popici zaczęliśmy zabawę na całego.
Po zaczęciu podjazdu Marcin zobaczył u siebie gumę. No przecież musiało się coś wydarzyć. Dopompował oponę i ruszyliśmy dalej. Było dobrze, tyle że słońce piekło, w kurtce się gotowałem. Na górze Marcin zmienił dętkę, Ja ubrałem się na zjazd i ruszyliśmy w stronę Limanowej. Ja jak zwykle na zjeździe zacząłem tracić dystans.. Jednak jeszcze mam trochę opory z szybką jazdą w dół.
W Limanowej Marcin odwiedził sklep, ja cyknąłem zdjęcie Sanktuarium i zaczęliśmy odwrót do domu. Minęliśmy kilka ciekawych miejscowości m.in. Piekiełko i Tymbark. Po 120 kilometrów już każdy podjazd wchodził jak nóż w masło, piekło i bolało, ale widoki rekompensowały wszystko, zresztą mówią, że ból to najlepszy przyjaciel człowieka. Potem jeszcze zatrzymaliśmy się w sklepie w którejś ze wsi. Tam o to dowiedziałem się, że mam zamiast przełożeń "rzuty :D" No ale cóż, tacy ludzie na wsi. Kolejarz Armstrong ma 3 rzuty z przodu i 10 z tyłu :D :D...
W Dobczycach byliśmy ok. 16:15. Czekało na nas jeszcze kilka podjazdów. Wszystkie już ładnie wchodziły, Jasiek ostatnio napisał, że po pokonaniu niewidzialnej granicy można na rowerze wszystko. Podpisuję się pod tym, mógłbym kręcić i kręcić, brak czucia w nogach i jazda ;). Trochę się z Marcinem pościgaliśmy na końcu, na zjeździe ze Świątnik doskwierał mi brak lampki z przodu nie oświetlona droga, i ciemno, było niebezpiecznie, ale przeżyłem :). W Swoszowicach się pożegnałem z Marcinem i poleciałem do domu..
Było pięknie, takie wypady lubię, mimo ciężkiego początku łoiliśmy dobrze, ale brakuje już dnia.. Listopad Listopad.. Ten kto nie był z nami niech żałuje, było warto się porwać na taki dystans! :) Było ekstra, dzięki za wspólny wypad. Uff działo się.
Ten uśmiech jest złudny :D
Daleko jeszcze?
Do góry
Marcin dobrze sobie radził
Wymiana dętki na szczycie
Przełęcz Wierzbanowska
Już blisko..
Wstaję i szczerze czuję się średnio.. Wyruszam o 8:55, jedzie się źle nogi bolą.. W Swoszowicach przywitałem się z Marcinem, on też mówi że najlepiej się nie czuje.. Postanowiliśmy w Dobczycach zdecydować co dalej, czy jedziemy całą trasę czy skracamy..
Początkowo cierpieliśmy, podjazd pod Świątniki dłuuugi, słońce już było wysoko. Bolało, ale ja to lubię. Trochę się rozgrzałem, zanim dojechaliśmy do Dobczyc minęliśmy jeszcze kilka górek. Słońce było coraz wyżej, a ze mnie się lało.. W Dobczycach nawet nie pomyśleliśmy żeby wracać, krótka wizyta w sklepie i już byliśmy w drodze do Mszany, czas nas gonił, doszliśmy do wniosku, że powinniśmy się umówić godzinę wcześniej.
Wiało okropnie, halny mocny, ale na szczęście ciepły. Marcin mocno ciągnął, Ja nieco rzadziej się wychylałem na przód, ale starałem się nieco odciążyć mojego towarzysza ;). W drodze do Mszany pokonaliśmy Przełęcz Wierzbanowską (596m. n.p.m.). W Mszanie byliśmy ok. 11:40. Wiatr dudnił pięknie, i równie pięknie męczył. Kupiliśmy jakieś jedzenie i pojechaliśmy kierować się w stronę Kamienicy. Wiatr jakby nieco się zmienił i dał nam nieco odpocząć. W Lubomierzu pokonaliśmy przełęcz Przysłop Lubomierski(750 m.n.p.m.). Podjazd nieco zmęczył 3,5kilometra ostro pod górę dało się we znaki, jednak już byłem rozkręcony i mogłem wiele. Potem już zjazdami do Kamienicy. Tam zrobiliśmy sobie przerwę przed samym podjazdem. Pojedzeni i popici zaczęliśmy zabawę na całego.
Po zaczęciu podjazdu Marcin zobaczył u siebie gumę. No przecież musiało się coś wydarzyć. Dopompował oponę i ruszyliśmy dalej. Było dobrze, tyle że słońce piekło, w kurtce się gotowałem. Na górze Marcin zmienił dętkę, Ja ubrałem się na zjazd i ruszyliśmy w stronę Limanowej. Ja jak zwykle na zjeździe zacząłem tracić dystans.. Jednak jeszcze mam trochę opory z szybką jazdą w dół.
W Limanowej Marcin odwiedził sklep, ja cyknąłem zdjęcie Sanktuarium i zaczęliśmy odwrót do domu. Minęliśmy kilka ciekawych miejscowości m.in. Piekiełko i Tymbark. Po 120 kilometrów już każdy podjazd wchodził jak nóż w masło, piekło i bolało, ale widoki rekompensowały wszystko, zresztą mówią, że ból to najlepszy przyjaciel człowieka. Potem jeszcze zatrzymaliśmy się w sklepie w którejś ze wsi. Tam o to dowiedziałem się, że mam zamiast przełożeń "rzuty :D" No ale cóż, tacy ludzie na wsi. Kolejarz Armstrong ma 3 rzuty z przodu i 10 z tyłu :D :D...
W Dobczycach byliśmy ok. 16:15. Czekało na nas jeszcze kilka podjazdów. Wszystkie już ładnie wchodziły, Jasiek ostatnio napisał, że po pokonaniu niewidzialnej granicy można na rowerze wszystko. Podpisuję się pod tym, mógłbym kręcić i kręcić, brak czucia w nogach i jazda ;). Trochę się z Marcinem pościgaliśmy na końcu, na zjeździe ze Świątnik doskwierał mi brak lampki z przodu nie oświetlona droga, i ciemno, było niebezpiecznie, ale przeżyłem :). W Swoszowicach się pożegnałem z Marcinem i poleciałem do domu..
Było pięknie, takie wypady lubię, mimo ciężkiego początku łoiliśmy dobrze, ale brakuje już dnia.. Listopad Listopad.. Ten kto nie był z nami niech żałuje, było warto się porwać na taki dystans! :) Było ekstra, dzięki za wspólny wypad. Uff działo się.
Ten uśmiech jest złudny :D
Daleko jeszcze?
Do góry
Marcin dobrze sobie radził
Wymiana dętki na szczycie
Przełęcz Wierzbanowska
Już blisko..