Dzisiaj ostatni trening w lasku przed sobotą, zobaczymy jak pójdzie. Razem z Kubą tak jak wczoraj umówiliśmy się o 15:20 i kierunek Swoszowice. W Lasku 45 minut i powrót do domu.
Przeziębienie nie dało sobie ze mną rady na szczęście !
Dzisiaj od razu po szkole umówiłem się z Kubą i pojechaliśmy dalej ćwiczyć przed sobotą.. Wyglądałem chyba jak eskimos :) Ogólnie było fajnie, tyle że mnie coś rozbiera choroba.. Mam nadzieję, że do jutra/piątku będzie już wszystko w porządku.
Ehh... znowu śnieg, a na ulicach mokro. Dzisiaj z Kubą wybraliśmy się do lasu poćwiczyć przed nieuniknionymi zawodami w Stroniu, które mam za tydzień.
W lasku szło całkiem okej, ale pierwsze dwie rundy to śmierć w oczach, trzeba było się przełamać. Zaliczyłem tylko jeden upadek :D Jednak przełaj i wszystkie zawody MTB nie są dla mnie.
Zdecydowanie nie moja dziedzina kolarstwa, ale sam wypad oceniam bardzo pozytywnie, teraz zdaję sobie sprawę czego mogę się spodziewać w Stroniu :)
Dzisiaj nieco wcześniej niż wczoraj. O 10:00 spotkałem się z Kubą i wyruszyliśmy spotkać się z Patrykiem w Świątnikach. Dzisiaj nie było prawie w ogóle ruchu na drodze, więc jeździło się bardzo dobrze.
Po ok. 40 minutach spotkaliśmy się i już w trójkę pokręciliśmy po okolicznych wioskach. Po kolejnych 40 minutach musieliśmy się rozdzielić, Patryk wracał w swoje strony, my w swoje :-)
Trening bardzo udany, tyle że nieco za długo i za mocno. Niestety od wtorku powrót do rzeczywistości, czyli powrót do marszobiegów :/...
Wczoraj wróciliśmy ze zgrupowania, a dzisiaj w planach treningowych był rower.
Rano wymieniłem klocki hamulcowe i o 11:40 umówiłem się z Kubą. Pojechaliśmy przez Swoszowice, tam spotkaliśmy Bartka, który ruszył z nami na trening. Docierając do Skawiny skręciliśmy na Radziszów, zrobiliśmy małą pętlę i zaczęliśmy wracać tą samą drogą.
Dzisiaj piękna pogoda, jedynym ale jest potężny wiatr.. Wyjazd bardzo udany! :-)
Dzisiaj rano umówiłem się z Arkiem na rower i pojechaliśmy, jednak bez szaleństw. Pokręciliśmy po błoniach podjechaliśmy pod ZOO 3 razy. Wracając mój kompan upadł, ale na szczęście nic poważnego się nie stało! Wracając spotkaliśmy się z Piotrkiem, który też już się przygotowuje do sezonu :)
Co do sezonu 2011, plany są duże. Początkiem kwietnia zaczynamy sezon, a narazie nudneeee ale i niezbędne przygotowania!
Dzisiaj spotkaliśmy się o 9:30 na skrzyżowaniu ul. 29 Listopada z Opolską. Umówiliśmy się na szosowykraków.pl. Nowo powstałe forum w końcu na kołach ;).
Przed wyjściem miałem problem.. Końcówka wentyla schowała się i o 9:00 musiałem wymieniać dętkę. Tak więc początek nerwowy. Z Marcinem dotarliśmy razem spóźnieni 10 minut. Dzięki za pomoc pod blokiem :)
Od lewej : Marcin, Ja, Antek, Piotrek, Jasiek, Drugi Piotrek :D i Adam. Zdjęcie robił Robin.
Następnie ruszyliśmy przez Batowice w stronę Słomnik. Tam kolejna sesyjka zdjęciowa.
Jechało się bardzo przyjemnie. Trochę płasko, ale fajnie.
Między Słomnikami a Proszowicami, Piotrek złapał kapcia i było lekkie zamieszanie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i toczyliśmy się dalej.
W trakcie jazdy kilka razy się dla zabawy ścigaliśmy się ;) Były również próby ucieczek :D. Do Krakowa dojechaliśmy wszyscy razem. Po kolei rozdzielaliśmy się w swoje strony. Ja, Marcin i Janek pojechaliśmy jeszcze pod ZOO.
Ten wyjazd planowaliśmy już prawie miesiąc! Myślałem, że nie dojdzie do jego realizacji w tym roku, a jednak doszło!
No to co - Ruszamy??
Wstałem o 6:00, tego to już dawno nie było, Ja wstający w wolny dzień tak wcześnie!! :D Zjadłem spagethi i ruszam po Marcina z wiarą, że pod McDonaldem czeka Jasiek, jednak nic z tego. U Marcina jestem 6:55. Witamy się, sprawdzamy czy wszystko mamy i ruszamy. ;) Jest dość zimno. Musiałem ubrać rękawiczki, bo dłonie marzły. Po kilku minutach wychodzi słońce i robi się "upał". W Świątnikach pokazały nam się Tatry. Widok zabójczy.
Potem przejechaliśmy do Dobczyc i kierowaliśmy się na Raciechowice. Humor nam dopisywał. Gorsze było, to że w pogodzie zapowiadali brak wiatru, a tu halny o.o
Jechało się przyjemnie, pomimo tego cholernego wiatru. Czołówka cały czas. Aż do Limanowej nie robiliśmy żadnej przerwy. Chcieliśmy nadrabiać czas, udało się. Przed 10 przybiliśmy do Limanowej. Zrobiliśmy sobie pierwszy odpoczynek i popas przy okazji.
Zjedliśmy po 2 drożdżówkach i ruszyliśmy dalej, niestety tutaj zgubiły mi się okulary ;(. Szukaliśmy ich przez dobre 10 minut, jednak się chyba komuś spodobały i sobie wziął. Przez to byłem nieco rozdrażniony i zły na samego siebie. Jechało mi się źle, ciągle zastanawialiśmy gdzie się mogły one podziać.
Odpuściłem, no nic trzeba jechać dalej. Na odcinku Siekierczyna - Gołkowice Marcin chciał podciągnąć średnią, ciągnął mocno, był lekki zjazd więc szło ładnie i szybko. Niestety mnie złapał kryzys, nieco odstawałem. Chciało mi się lulu. W Gołkowicach mi przeszło, skoczyłem po wodę i zaczęliśmy to co lubimy najbardziej.
Dobrze szło, jednak wypchane po brzegi kieszenie koszulki mi nie pomagały. W pewnym momencie trach ! Krzyczę STOOOOP, już wiedziałem co się stało. Patrząc do tyłu miałem jedynie nadzieję, że nie stało się to o czym myślałem! A jednak. Urwała się szprycha, no niestety ten splot jest tragiczny. Odkręciliśmy szprychę i podjeżdżaliśmy dalej.
Szło pięknie, właśnie tego oczekiwałem po tym podjeździe, w pewnym momencie skok i już wiedziałem, że jest 10%. :) Podjazd nie miał końca, a ze mnie się lało. Po niespełna 3 kwadransach byliśmy na górze. Skończył nam się asfalt o.o
Nieco ujechany :
Jakby nie mogli jeszcze podciągnąć tej drogi 300 metrów do samego schroniska... Zaczęliśmy powoli zjeżdżać zatrzymując się czasem na zdjęcie. Było niebezpiecznie. Mokro, wąsko i dużo ludzi. Krzesło Kingi.
Spore nachylenie
Po zakończonym zjeździe Marcin dokręcił mi szprychy, żeby nieco zmniejszyć bicie w tylnym kole i jechaliśmy dalej. Czas wracać!!
Przekraczamy Dunajec!
Do Limanowej tniemy bez żadnych postojów, jest dobry czas. Gęby nam się same śmiały w drodze powrotnej. Połowa Listopada, a My na Przehybie! :D W Limanowej meldujemy się o 14:05. Tutaj zadzwoniłem do Janka, dowiedziałem się że ustawka o 9:30 też się odbyła, już wracał do domu. Zjadłem drożdżówkę i ruszyliśmy w stronę Piekiełka. Marcin cały czas nadawał tempo, ja znowu trochę osłabłem, ale starałem się trzymać. Byłem nieco zmęczony, ale to przeszło po kilku chwilach. W Szczyrzycu jeszcze napełniłem bidon i zaczęliśmy ciąć w kierunku Dobczyc, podciągaliśmy średnią, wiatr w plecy i lekko w dół, więc z licznika nie schodziło 40.
Za Dobczycami czekały na nas ostatnie podjazdy, Marcin przy Dwusetnym(?) kilometrze złapał kryzys, trochę podciągałem do przodu. W Świątnikach na rondzie w dół i ostatni zjazd, znowu niebezpiecznie. Kilku kierowców w ogóle nie myślało. Reakcja ze strony Marcina była szybka i skuteczna :D. W Swoszowicach się rozstaliśmy.
Było naprawdę ekstra!!! Pokonanie takiego podjazdu i to jeszcze w połowie listopada! Szkoda tylko, że nikt więcej z nami się nie wybrał, ale niech żałują!! Przy okazji znowu pobiłem swój rekord, który wynosił wcześniej 200,22km!
Jeszcze raz : Było super :D Jestem bardzo zadowolony.
Aha, zapomniałbym : Mówimy Przehyba, a nie Przechyba!!!
Rano załatwiałem pewne sprawy, tak więc ruszyłem z domu ok. 12:10 i o 12:30 spotkałem się z Marcinem. Na rozgrzewkę przed jutrem walnęliśmy sobie Chełm. Tym razem nie jechaliśmy przez Dobczyce nad zalewem, a prosto na Myślenice przez Siepraw i Zawadę.
Sam podjazd zajął dokładnie 18min i 36 sek. Pomiar z przed tygodnia był jakiś nie halo, powiedzieliśmy sobie przed startem, że będziemy jechać spokojnie, jednak nie udało się :D. "Tak to jest jak spotyka się ze sobą dwóch wariatów"
Marcin dzisiaj trzymał się mnie dobrze, odpadł dopiero przy końcu. Brakło mu ok. 300 metrów do wypłaszczenia. Potem mnie gonił i przyjechał 11(?) sekund po mnie. Poszło dobrze, może nie potrzebnie się tak zaginaliśmy?
Postanowiliśmy, że Góra Chełm to będzie nasza treningowa czasówka, ten podjazd dobrze weryfikuje w jakiej jest się formie! Potem wróciliśmy spokojnie do Krakowa przez Gorzków i Borzęta. Oby jutro starczyło sił.
Dzisiaj przyszły mi pedały (PD-5700), tak więc wybrałem się przetestować nowe sprzęciwo ;). Najpierw kilka rund blisko domu, a potem już w trasę z Jaśkiem i Piotrkiem.
Oczywiście nie obyło się bez upadku, podczas trenowania przed domem wpinania i wypinania stanąłem i zapomniałem się wypiąć.. :D Upadek nie był groźny, troszkę klamkę porysowało. Potem były jeszcze 2 groźne sytuacje.
Z Jaśkiem spotkałem się o 12:45 pod McDonaldem i pojechaliśmy spotkać się z Piotrkiem, na Kurdwanowie. Wszyscy razem pojechaliśmy przez Kosocice i Swoszowice do Ochojna i potem przez wszystkie okoliczne wsie robiąc sobie pętle po Pogórzu Wielickim. Z Piotrkiem widziałem się jechałem pierwszy raz, dobrze jeździ! W dodatku ma ramę Giant Defy z roku 2009, tak więc nasze rowery są nieco podobne :)
Było bardzo fajnie i pewnie jeszcze nie raz pojeździmy razem :).